Forest Run, czyli jeden z najbardziej wyczekiwanych biegów w tym roku :)

Dopiero teraz publikuję relację z tego biegu z dwóch powodów. Pierwszy to taki, że zależało mi na napisaniu jej w bardziej osobisty sposób niż do tej pory robiłem. Drugi jest taki, że miała być zachętą dla wszystkich, którzy marzą o biegach ultra, ale się ich obawiają 🙂

Pierwsza edycja Foresta odbyła się w poprzednim roku, zebrała bardzo fajne opinie. Osobiście nie lubię długich wybiegań, jednak właśnie to opinia o tym biegu zdecydowała, że postanowiłem spróbować swoich sił na najdłuższym 50 kilometrowym dystansie. Decyzja nie była bardzo przemyślana, jednak zdecydowanie nie była też spontaniczna.  Sporo czasu poświęciłem na poczytanie jak do takiego biegu się przygotować i czym więcej czytałem i czym więcej rozmawiałem z ultrasami tym większe miałem obawy, czy decyzja była słuszna. Termin biegu idealnie wplótł się w mój plan przygotowań do maratonu, ponieważ to akurat w ten weekend przypadało moje najdłuższe wybieganie. Od samego początku nie nastawiałem się na wynik, celem było w dobrej formie dotrzeć do mety i jak najpóźniej przejść w marsz.

Na dwa dni przed startem złapała mnie grypa żołądkowa, przez którą nie jadłem i praktycznie nie spałem przez dwie doby. Kiedy udałem się do biura zawodów byłem lekko nieprzytomny, a efektem tego było zgubienie prawa jazdy, na szczęście czujność dziewczyn z biura zawodów sprawiło, że je odzyskałem.

Biuro zawodów mieściło się na ul. Taczaka w Hostelu Poco Loco, ponieważ to właśnie dziewczyny z tego hostelu są organizatorkami tego biegu. Samo biuro zorganizowana fajnie, kilka stanowisk obsługiwanych przez kilka osób. Wszytko odbywało się w fajnej, przyjaznej atmosferze. Odebranie pakietu zabrało mi kilka chwil. A tak to wyglądało:

biuro forestW piątkowy wieczór zjadłem, a raczej wmusiłem w siebie makaron, bo bez tego to na pewno bym padł w czasie biegu 🙂

Następnego poranka pobudka skoro świt i wyjazd do Mosiny. Na miejscu czekał duży parking, z którego do biura zawodów było kilkaset metrów. Przed godziną ósmą było już wszystko gotowe, więc bez problemów można było również w dniu biegu odebrać pakiet.

DSC_0077Strefa startu znajdowała się zaraz obok parkingu, co było dość wygodnym rozwiązaniem. Bezpośrednio przed startem zaprawiony w bojach Ultras zadał mi pytanie, „czy tak biegnę?” Odpowiedziałem twierdzącą, jednak dopiero wówczas zdałem sobie sprawę, że jestem jednym z bardzo niewielu osób bez typowego dla długasów stroju, butów i plecaka 🙂 Muszę przyznać, że strasznie mnie to rozbawiło. Sam start odbył się punktualnie. Na moje szczęście na starcie spotkałem znajomego, który z kolegą bieg z takimi samymi założeniami co ja, czyli ukończyć 🙂 Postanowiliśmy pobiec razem i to była świetna decyzja. Jedną z rzeczy, która najbardziej mnie ciekawiła na biegach ultra to oznaczenie trasy. Mam przyzwyczajenia z asfaltu, gdzie nie sposób źle pobiec, natomiast 50 kilometrowa trasa nie ma prawa być tak przygotowana jak ulica i można łatwo pomylić kierunki. I tutaj bardzo miła niespodzianka, trasa była przygotowana bardzo dobrze, we wszystkich newralgicznych miejscach byli Wolontariusze, a cała trasa świetnie oznaczona taśmami, w różnych kolorach. Za oznaczenie trasy odpowiedzialny był Grzegorz, któremu bardzo gratuluję świetnej roboty!!

Trasa biegu prowadziła przez najpiękniejsze części Wielkopolskiego Parku Narodowego, jest to bardzo wyjątkowe i piękne miejsce. Przez cały bieg można podziwiać bardzo fajne widoki. Na trasie znajdowały się punkty odżywcze, w których prócz wody i izotonika były również owoce oraz słodycze, a na jednym nawet cola.

Jeśli chodzi o trudność trasy to pierwsza część mniej więcej do 30 kilometra była dość przyjemna, jednak ostatnie 20 km były przeplatane dość stromymi zbiegami i podbiegami, a podbieg przed samą metą dał wszystkim mocno w kość 🙂 Jedna rzecz na trasie mnie mocno zaskoczyła. Wydawało mi się, że osoby startujące w biegach ultra są do nich w mniejszym lub większym stopniu przygotowane, a tu niespodzianka. Jeszcze na żadnym biegu nie widziałem tylu spacerujących biegaczy już przed 20 kilometrem. Co ciekawa po 30 kilometrach, tych spacerujących było coraz więcej. Wydawało mi się, że staruję nieprzygotowany do tego jeszcze dwie doby bezpośrednio przed startem w plecy, a mimo to udało mi się go praktycznie całego przebiec, pomijając oczywiście wielkie podbiegi i zbiegi. Naczytałem się przed startem o osobach łykających ketonol, super odżywki i inne takie, ale to wcale nie jest potrzebne. Biegając około 200-250 km miesięcznie, przy założeniu, że biegnie się dla zabawy trasa 50 kilometrów nie jest taka straszna, jakby mogło się wydawać.

Na mecie na wszystkich czekały fajne medale, smaczny makaron i zimne piwo.

medal forest run 2015

Dla mnie osobiście był to jeden z najfajniejszych biegów w życiu, świetna organizacja, wyjątkowa trasa, super widoki. Organizatorom należą się wielkie podziękowania za przygotowanie tak wyjątkowej i niezapomnianej imprezy biegowej. Z pewnością wrócę tu już w lutym, na zimową edycję. Trasa będzie liczyć „tylko” 23 kilometry 🙂

Jeśli zastanawiacie się nad startem w tym biegu za rok, ale przeraża Was długość trasy to na prawdę, nie macie się czego bać. Oczywiście 50 km wymaga pokory i rozwagi, ale nie jest to takie straszne jakby można było przypuszczać!

Szczerze polecam Wam bieg Forest Run, dla mnie to było wyjątkowe przeżycie, bez wielkich kryzysów i ukończone w dobrej kondycji z nogami w jednym kawałku 🙂

Pozdrawiam
Kuba